czwartek

Jedną nogą w ćwierćfinale: Manchester City vs. FC Barcelona 0:2

Każdy fan futbolu z niecierpliwością czekał na luty i chyba oczywistym jest dlaczego - Liga Mistrzów wraca! Jak zwykłam mawiać: środa bez meczu to tylko nędzny dzień w środku tygodnia... A w czasie LM piłkarskim widowiskiem możemy cieszyć się nie tylko w środy, ale także we wtorki, co niejednego kibica wprawia w euforię. Bo przecież nie ma nic lepszego, niż wieczór rozpoczęty hymnem Ligi Mistrzów, który zawsze przyprawia mnie o ciarki!


Najbardziej oczekiwanymi datami przez kibica Barcelony były i są z pewnością 18.02 i 12.03. Nie oznacza to jednak, że ograniczam się do tych dwóch spotkań - ciekawych starć jest o wiele więcej, równie interesującym widowiskiem był mecz Arsenalu z Bayernem Monachium. Ale o tym kiedy indziej ;)

Przed wtorkowym spotkaniem na Etihad Stadium było wiele wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na ostatnie wyniki the Citizens, którzy z niesamowitym tempem rozwijają skrzydła i dają o sobie znać kolegom z Premier League, a wkrótce zapewne wywrócą tabelę ligową do góry nogami.

Jak zawsze kibice Barcelony są pewni zwycięstwa, tak przed meczem z City byli pełni obaw, co można wywnioskować po przeczytaniu opinii na portalach piłkarskich. Nic dziwnego - co innego wierzyć w swoją drużynę, a co innego być pewnym awansu bez przeanalizowania formy zarówno piłkarzy City, jak i Barcy. Cyferki nie kłamią - mimo sobotniego zwycięstwa z Rayo Vallecano (a raczej pogromu) 6:0 trzeba przyznać, że Barca nie jest na szczycie swoich możliwości. Miejmy nadzieję - jak na razie.

Pierwsza połowa wtorkowego meczu nie przebiegała zgodnie z myślą ani jednej, ani drugiej strony. Gra była nerwowa, podania często niecelne - zdenerwowanie piłkarzy i świadomość rangi spotkania dały o sobie znać. Pomimo przewagi w posiadaniu piłki Barcelona nie była w stanie zdobyć bramki. The Citizens w polu karnym postawili autobus oraz nie pozwalali rywalom na słynną tiki-takę. Nastawili się na obronę zamiast próbować strzelać na własnym terenie. Do drugiej połowy można było tylko zdążyć się zdenerwować - zamiast bramek widzieliśmy jedynie faule i morze żółtych kartek.

Losy spotkania odmienił sam początek drugiej połowy, kiedy w polu karnym sfaulowany został Leo Messi. Decyzja arbitra: czerwona kartka dla Demichelisa i rzut karny. Chociaż od meczu minęły już dwa dni, dalej zewsząd słychać o karygodnej decyzji sędziego. Jednak przepisy FIFA są po naszej stronie - "Jeżeli faul zaczyna się przed polem karnym i jest kontynuowany w jego obszarze, to należy przyznać rzut karny". To typowe dla rywali Barcelony, którzy uważają, że bez sędziego Blaugrana nie jest w stanie wygrać meczu. Zarzucanie błędów arbitrowi w tym spotkaniu to jednak strzał w kolano dla kibiców Manchesteru - przecież dzięki sędziemu nie został uznany gol z rzekomego "spalonego", który w rzeczywistości nim nie był, nie została również uznana ręka Clichy'ego w polu karnym. Jeśli Jonas Eriksson komuś pomagał, to z pewnością nie Barcelonie.

Rzut karny oczywiście nie mógł być niewykorzystany - w przypadku Messiego to był pewniak. I tym razem się nie zawiedliśmy - Barca w 54 minucie prowadzi 1:0. Druga połowa była spokojniejsza dla kibiców Blaugrany, dla kibiców City wręcz odwrotnie - minuty mijały, a bramka dla Manchesteru nie padała. The Citizens mieli mnóstwo fantastycznych akcji, jednak żadna z nich nie okazała się być wykorzystana. I co (dla fanów City) przykre, nie tyle same akcje były nieudane, co fakt, że w bramce Barcelony stał geniusz, który po raz kolejny udowodnił swoją klasę. Mowa oczywiście Víctorze Valdésie. Aż ciężko się robi na sercu, kiedy przypominam sobie, że niestety wkrótce bramki Blaugrany bronić już nie będzie...

Ostatnia minuta meczu, Dani Alves po pięknej asyście Neymara przypieczętowuje zwycięstwo pakując piłkę do siatki tuż między nogami Harta. Więcej mówić nie trzeba.

Na wyróżnienie poza Valdésem z pewnością zasługują Piqué, Mascherano i Iniesta, którzy zaliczyli jedne ze swoich najlepszych występów w ostatnim czasie.

Miłym aspektem widowiska było przywitanie Messiego i Yaya Touré, byłego kolegi z drużyny, który świętował z nami wygraną Ligę Mistrzów w 2009 roku.




Czy awans do ćwierćfinału jest już przesądzony? Jedni mówią, że tak, w końcu gramy u siebie na Camp Nou - a tam to już nic nie może powstrzymać Barcelony. Inni patrzą na sprawę sceptycznie i podkreślają, że nie można niczego zakładać z góry.

W końcu to futbol - tu w ciągu 90 minut wszystko się może zdarzyć.





I jeszcze jedno genialne ujęcie, moje ulubione zdjęcie spośród wszystkich zdjęć z tego meczu:


piątek

Top 4: Ulubione mecze

Postanowiłam zrobić skromny ranking meczów, które wyjątkowo zapadły mi w pamięć. Każdy z nich to (uwaga, element zaskoczenia!) mecz Barcelony, ale będziecie mi to musieli wybaczyć ze względu na moją granatowo-bordową krew ;) Oczywiście pisząc posty będę się starała być jak najbardziej obiektywna, jeśli kiedyś mi nie wyjdzie (co może się zdarzyć) - z góry przepraszam :)

1. FC Barcelona vs. Arsenal F.C. 17/05/2006, Stade de France

Miejsce pierwsze nie jest żadną niespodzianką, chodzi oczywiście o mecz finałowy LM sezonu 2005/2006, który dosyć dokładnie opisałam w poprzedniej notce. Mogę jeszcze dodać, że to drugi raz, kiedy Barcelona wygrała Puchar Europy (wcześniej w 1992, później 2009 i 2011). Warto też wspomnieć, że Blaugrana trzy razy była w finale Ligi Mistrzów nie zdobywając trofeum, ostatnio w 1994 roku. O wyborze tego spotkania na miejsce pierwsze zapewne w 90% zadecydował mój sentyment do niego, jednak mecz sam w sobie naprawdę robił wrażenie. Odrabianie strat jest wyjątkowo ciężkie, szczególnie w tak ważnych meczach, ponieważ piłkarze muszą najpierw odblokować się psychicznie, dopiero wtedy można liczyć na podjęcie przez nich walki. Jednak Barca nieraz już udowodniła, że nawet w najtrudniejszych momentach, w których odwrócenie wyniku spotkania na korzyść Katalończyków wydaje się być niemożliwe, Remontada es posible!


2. FC Barcelona vs. Real Madryt 29/11/2010, Camp Nou

Przyznam szczerze, że na samo wspomnienie o tym spotkaniu uśmiech ciśnie mi się na usta. Nie wykluczam, że spowodowane jest to rozłożeniem na łopatki największego rywala Barcy. Każde Gran Derbi jest emocjonujące i zawsze wzbudza wiele kontrowersji, co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. "Sędzia im pomagał" to chyba najczęściej powtarzane zdanie po każdym kolejnym El Clásico, nie ważne czy wygrała Blaugrana, czy po zwycięstwo sięgnęli Królewscy. Jednak to konkretne spotkanie z pewnością pamięta do dziś każdy kibic zarówno Barcy jak i Realu, niezależnie czy dobrze je wspomina, czy tak jak w tym drugim przypadku (najprawdopodobniej) - wolałby go po prostu nie pamiętać. W tym właśnie meczu gospodarze pokonali gości aż 5:0, czyli byliśmy świadkami klasycznej La Manity w pięknym stylu. Bramki dla Barcy, która prowadzona była wówczas przez genialnego według mnie (i nie tylko) Pepa Guardiolę zdobyli kolejno Xavi, Pedro, podwójnie Villa, a gwoździem do trumny Królewskich okazał się gol Jeffrena w ostatniej minucie czasu podstawowego.




(Na zdjęciach piłkarze pokazujący Manitę, która w Hiszpanii oznacza po prostu wynik 5-0. Nazwa wzięła się najprawdopodobniej od hiszpańskiego słowa "mano" oznaczającego rękę, a że ręka ma 5 palców, dalsze tłumaczenie uważam za zbędne :))

3. FC Barcelona vs. AC Milan 12/03/2013, Camp Nou

Kolejny mecz pod znakiem remontady. 1/8 finału Ligi Mistrzów, rewanż na Camp Nou. Emocje były niesamowite, wiele osób stawiało na Milan i nie wierzyło w awans Barcy - straty były duże biorąc pod uwagę słaby mecz w wykonaniu Blaugrany na San Siro, który przegrała 2:0. Do tego dochodziła nieobecność Tito Vilanowy, szkoleniowca Barcy, którego zastępował Jordi Roura, który - tak jak większość piłkarzy w tamtym okresie - był ostro krytykowany. Drużyna była osłabiona brakiem trenera i niemałym zamieszaniem, które było tego następstwem. Jednak każdy prawdziwy culé wiedział i mocno wierzył w to, że jeśli Katalończycy pokażą na co naprawdę ich stać, wygrana nie będzie dla nich problemem. I tak się stało - w pierwszej połowie dwie bramki strzelił Leo Messi, w drugiej David Villa, a w doliczonym czasie wynik na 4:0 ustanowił Jordi Alba pakując piłkę do bramki po pięknej asyście Alexisa Sancheza. Tym sposobem, pokonując czerwono-czarnych 4:2 w dwumeczu, Katalończycy przeszli do ćwierćfinału Pucharu Europy, w którym zmierzyli się z PSG. Barcelona wyjątkowo potrzebowała w tym trudnym okresie zwycięstwa. Przezwyciężając Milan zawodnicy Barcy z pewnością podbudowali się psychicznie, a kibice znów mogli spać spokojnie i mieć pewność, że jeśli na boisku ma się dziać magia - to tylko w wykonaniu granatowo-bordowych.








4. FC Barcelona vs. Manchester United 28/05/2011, Wembley

Kolejny finał Pucharu Europy, tym razem sezonu 2010/2011. Data o szczególnym znaczeniu dla całego Barcelonismo - Barca zdobywa swój czwarty tytuł Ligi Mistrzów. Strzelanie rozpoczął Pedro, który już (a może dopiero, biorąc pod uwagę niewykorzystane wcześniej akcje?) w 27 minucie spotkania po genialnej asyście Xaviego pokonał Van den Sara, bramkarza Czerwonych Diabłów. Na odpowiedź Katalończycy nie musieli czekać długo - spokój zakłócił im w 34 minucie Wayne Rooney strzelając piękną bramkę dla Manchesteru. Emocje rosły, dla obu drużyn trofeum było na wyciągnięcie ręki. Pierwsza połowa dobiegła końca, jednak niecałe 10 minut po rozpoczęciu drugiej znać o sobie daje Leo Messi, który strzela gola i wyprowadza Barcę na prowadzenie. Zdezorientowany Van der Sar nie był jedynym, który nie spodziewał się bramki Messiego - Leo zwykle przed strzałem przebija się przez przeciwników i wchodzi jak najgłębiej w pole karne by dopiero wtedy oddać strzał, tym razem jednak zdecydował się zrobić to już sprzed pola. Euforia kibiców i piłkarzy Blaugrany rośnie wprost proporcjonalnie do zdenerwowania i frustracji rywali. Nerwy obustronnie dają o sobie znać, Barca nie wykorzystuje kilku kolejnych akcji, które wydawały się być "pewniakami". Dziesiątki oddanych, lecz minimalnie niecelnych strzałów podnosiły ciśnienie na Wembley co kilka minut. Kiedy można już było odnieść wrażenie, że bramka na 3:1 (ani na 2:2) nigdy w tym spotkaniu nie padnie, zwycięstwo przypieczętowuje Villa oddając strzał dosłownie z tego samego miejsca, z którego 15 minut temu bramkę strzelił Messi. Sir Alex Ferguson (niewątpliwie genialny trener, obecnie już na emeryturze) z bezsilności siada na ławce i jedyne co mu pozostało, to nerwowe żucie gumy (nieodłączny element podczas każdego meczu ;)). Jednak jak na człowieka z klasą przystało, po meczu z uśmiechem podchodzi do Pepa Guardioli i gratuluje mu zwycięstwa. Bramka na 3:1 była ostatnią bramką tego spotkania. Końcowy gwizdek, Barcelona po raz kolejny sięga po trofeum Ligi Mistrzów.





To tyle jeśli chodzi o mecze, które wywarły na mnie największe wrażenie. Jest ich oczywiście jeszcze przynajmniej kilkanaście, jednak gdybym miała rozpisywać się na temat każdego z nich, myślę że spokojnie zabrakłoby mi klawiatury ;)

środa

Zaczynamy!

Każdego dnia spotykam się ze zdziwieniem poszczególnych osób, kiedy dowiadują się, że moim największym hobby jest... piłka nożna. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego, gdyby nie to, że jestem kobietą ;) A przecież dziewczyna nigdy w życiu nie załapie, na czym polega spalony! Do tego nie może kochać piłki nożnej, tylko - jeśli już - powiesi sobie nad łóżkiem plakat Ronaldo czy Torresa do którego będzie wzdychać i modlić się wieczorami... Takie właśnie stereotypy zainspirowały mnie do stworzenia tego bloga i przedstawienia futbolu z punktu widzenia "płci pięknej" który, wbrew pozorom, niewiele różni się od tego typowego, męskiego ;)

Na moim blogu znajdziecie głównie moje komentarze do bieżących wydarzeń ze świata futbolu, jednak tylko tego europejskiego i światowego - poza meczami reprezentacji Polski, na których już i tak wyjątkowo się załamuję, polskiej piłki po prostu nie potrafię zdzierżyć (bez obrazy dla nikogo rzecz jasna).

Ze względu na moje "wyznanie" (;)) znajdziecie tu dużo postów dotyczących FC Barcelony oraz ligi hiszpańskiej. Wbrew pozorom kibice Realu Madryt również są tutaj mile widziani! ;)

Już wkrótce pierwszy post, zapraszam :)