Najbardziej oczekiwanymi datami przez kibica Barcelony były i są z pewnością 18.02 i 12.03. Nie oznacza to jednak, że ograniczam się do tych dwóch spotkań - ciekawych starć jest o wiele więcej, równie interesującym widowiskiem był mecz Arsenalu z Bayernem Monachium. Ale o tym kiedy indziej ;)
Przed wtorkowym spotkaniem na Etihad Stadium było wiele wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na ostatnie wyniki the Citizens, którzy z niesamowitym tempem rozwijają skrzydła i dają o sobie znać kolegom z Premier League, a wkrótce zapewne wywrócą tabelę ligową do góry nogami.
Jak zawsze kibice Barcelony są pewni zwycięstwa, tak przed meczem z City byli pełni obaw, co można wywnioskować po przeczytaniu opinii na portalach piłkarskich. Nic dziwnego - co innego wierzyć w swoją drużynę, a co innego być pewnym awansu bez przeanalizowania formy zarówno piłkarzy City, jak i Barcy. Cyferki nie kłamią - mimo sobotniego zwycięstwa z Rayo Vallecano (a raczej pogromu) 6:0 trzeba przyznać, że Barca nie jest na szczycie swoich możliwości. Miejmy nadzieję - jak na razie.
Pierwsza połowa wtorkowego meczu nie przebiegała zgodnie z myślą ani jednej, ani drugiej strony. Gra była nerwowa, podania często niecelne - zdenerwowanie piłkarzy i świadomość rangi spotkania dały o sobie znać. Pomimo przewagi w posiadaniu piłki Barcelona nie była w stanie zdobyć bramki. The Citizens w polu karnym postawili autobus oraz nie pozwalali rywalom na słynną tiki-takę. Nastawili się na obronę zamiast próbować strzelać na własnym terenie. Do drugiej połowy można było tylko zdążyć się zdenerwować - zamiast bramek widzieliśmy jedynie faule i morze żółtych kartek.
Rzut karny oczywiście nie mógł być niewykorzystany - w przypadku Messiego to był pewniak. I tym razem się nie zawiedliśmy - Barca w 54 minucie prowadzi 1:0. Druga połowa była spokojniejsza dla kibiców Blaugrany, dla kibiców City wręcz odwrotnie - minuty mijały, a bramka dla Manchesteru nie padała. The Citizens mieli mnóstwo fantastycznych akcji, jednak żadna z nich nie okazała się być wykorzystana. I co (dla fanów City) przykre, nie tyle same akcje były nieudane, co fakt, że w bramce Barcelony stał geniusz, który po raz kolejny udowodnił swoją klasę. Mowa oczywiście o Víctorze Valdésie. Aż ciężko się robi na sercu, kiedy przypominam sobie, że niestety wkrótce bramki Blaugrany bronić już nie będzie...
Ostatnia minuta meczu, Dani Alves po pięknej asyście Neymara przypieczętowuje zwycięstwo pakując piłkę do siatki tuż między nogami Harta. Więcej mówić nie trzeba.
Na wyróżnienie poza Valdésem z pewnością zasługują Piqué, Mascherano i Iniesta, którzy zaliczyli jedne ze swoich najlepszych występów w ostatnim czasie.
Miłym aspektem widowiska było przywitanie Messiego i Yaya Touré, byłego kolegi z drużyny, który świętował z nami wygraną Ligę Mistrzów w 2009 roku.
Czy awans do ćwierćfinału jest już przesądzony? Jedni mówią, że tak, w końcu gramy u siebie na Camp Nou - a tam to już nic nie może powstrzymać Barcelony. Inni patrzą na sprawę sceptycznie i podkreślają, że nie można niczego zakładać z góry.
W końcu to futbol - tu w ciągu 90 minut wszystko się może zdarzyć.
I jeszcze jedno genialne ujęcie, moje ulubione zdjęcie spośród wszystkich zdjęć z tego meczu: